Skargi kierowców. Ukryte koszty kierowców miejskich autobusów o których nikt nie mówi

Skargi kierowców. Ukryte koszty kierowców miejskich autobusów o których nikt nie mówi

Ostatnio została podpisana ugoda o podwyżce dla kierowców autobusów. ZZKPR, razem z innymi organizacjami wywalczyli podwyżkę w wysokości 700zł. Stały pracownik będzie zarabiał około 4/4,5 tys. netto. Jak na obecne czasy i koszty utrzymania w Warszawie nie jest to wynagrodzenie godne pozazdroszczenia.

Jednak nie wszyscy uważają, że podwyżki są sprawiedliwe. Na rynku nie mówi się o niewygodach kierowców. Sama droga do zostania kierowcą wcale nie jest łatwa, a praca wiąże się z ukrytymi kosztami. Przeczytaj artykuł z serwisu infor.pl, aby mieć pełną świadomość.

Kierowca miejskiego autobusu ma oddać pieniądze za kurs prawa jazdy

„Zakręceni poszukiwani!” – ogłoszenia o takiej treści można zobaczyć na stronie internetowej Warszawskiego Transportu Publicznego oraz w formie plakatów na stołecznych ulicach. Miejski przewoźnik zatrudni „samodzielnych, ogarniętych i lubianych” kierowców oraz „silne, niezależne i odważne” kierowczynie. Z plakatu uśmiechają się kobieta i mężczyzna trzymający w dłoniach kierownicę. Miejskie Zakłady Autobusowe zachęcają kandydatów, oferując pomoc w zdobyciu uprawnień. Są wręcz gotowe zapłacić za kurs przyszłego pracownika. W rzeczywistości nie jest tak kolorowo ani tak wesoło jak na plakacie.

– Nikt nie dodaje, że chodzi o kurs prawa jazdy. I że sfinansowanie szkolenia trzeba będzie odpracować w firmie, świadcząc pracę przez około pięć lat, bo w przeciwnym razie całą kwotę należy zwrócić. A przecież zdarza się tak, że początkujący kierowca zrobi uprawnienia, pojeździ przez pół roku i po tym czasie dojdzie do wniosku, iż nie nadaje się do tej pracy. Co wtedy? Nikogo to nie interesuje. A płacić musi. Gdzie tu sprawiedliwość? W tym zawodzie jej nie ma – odpowiada sam na swoje pytanie Adam Cebulski, przewodniczący Związku Zawodowego Kierowców RP (ZZKRP).

Kierowcy miejskich autobusów odchodzą do firm transportowych

Bez dwóch zdań jest popyt na kierowców. Wielu z dotychczas zatrudnionych wyjechało do Ukrainy, walczyć na froncie, więc zaistniała pilna potrzeba zastąpienia ich nowymi pracownikami. Bo gdy po wakacjach wróci ruch, może nie być komu realizować kursów.

– Firmy walczą o pracowników coraz wyższymi ofertami i rozszerzonymi pakietami. Kierowcy aktualnie bardzo rotują w firmach transportowych i sprawdzają, kto zapłaci więcej, ponieważ w tym momencie sytuacja na rynku na to pozwala. Nierzadko model biznesowy musi zostać zmieniony, z optymalnego zarobku i satysfakcji klienta na optymalną ofertę dla kierowcy – uważa Mariola Glinka, ekspertka w Polskim Instytucie Transportu Drogowego oraz dyrektorka operacyjna w firmie transportowej Transsped.

Innego zdania są związkowcy. Zdaniem Adama Cebulskiego nikt rozsądny nie będzie aplikował na stanowisko kierowcy w firmie przewozowej.

– Niskie wynagrodzenia, ogromna odpowiedzialność za pasażerów i wysokie kary za złamanie przepisów. A jeśli dojdzie do wypadku, kierowca zostaje pozostawiony sam sobie. Nawet prawnika musi szukać na własną rękę. Powiem tak, łatwiej dziś zatrudnić pilota odrzutowca niż kierowcę autobusu – wyjaśnia obrazowo przewodniczący Cebulski, który jeździł i na autobusach, i na ciężarówkach, więc zna tę branżę na wylot.

Kierowca nie zarabia za czas szkolenia

O problemach swoich kolegów może długo opowiadać. Na początek mówi o szkoleniach. Uważa je za dobry pomysł, bo trzeba się doskonalić, podnosić umiejętności zawodowe, w końcu od tego zależy bezpieczeństwo pasażerów. Ale jest za mało uprawnionych ośrodków ruchu drogowego, aby przeegzaminować tak wielką rzeszę kierowców. A ci do szkoleń się nie garną i należy ich rozumieć, bo kurs doszkalający trwa pięć dni, a oni mają płacone od frachtu. Jak się jeździ, to się zarabia. Kierowca woli więc jeździć, bo – i tak dochodzimy do kwestii wynagrodzeń – zarobki w branży są dość marne. Niska podstawa i niepewna premia. Niepewna dlatego, że nie przysługuje, kiedy kierowca zachoruje. Jeśli pasażer się na niego poskarży, a takie sytuacje się przecież zdarzają, też dostaje po premii.

Kierowca płaci za paliwo na dojazd do pracy, aby rozpocząć kurs

Po podwyżce kierowcy mają 6000 zł brutto oraz premię. Wyjaśniamy podstawy wynagrodzenia.
– Ostatnio nasz związek zawodowy, razem z pięcioma innymi organizacjami, wywalczył z MZA o ok. 700 zł podwyżki. To niewiele, bo zarobki przekroczą raptem 6 tys. zł brutto, czyli w przeliczeniu na rękę wyjdzie ok. 4,5 tys. zł. Do tego warto doliczyć koszty uzyskania przychodu, w tym choćby dojazd do pracy. Policzyliśmy, że w miesiącu kierowca wydaje na ten cel ok. 900 zł. Tylko na paliwo. Za wszystko płaci z własnej kieszeni – podkreśla Cebulski.

Kierowca miejskiego autobusu z własnej kieszeni płaci za mandaty

Za wykroczenia drogowe również jest pociągany do finansowej odpowiedzialności. Najniższy mandat to 1,5 tys. zł. A człowiek nie jest maszyną, zdarza się, że złamie przepisy. Gdyby się doszkalał, może jeździłby wzorcowo, ale – o czym była już mowa – w czasie kursów nie zarabia. Błędne koło.

Kierowca płaci za strój służbowy

Kierowcy czują się wykorzystywani. Mówią o konieczności robienia za sprzątaczkę i samodzielnego mycia 18-metrowego autokaru turystycznego na międzynarodowej trasie po skończonym kursie. I że pracodawca przerzuca na nich jak najwięcej kosztów – np. w MZA każdy musi nosić służbowy mundur w postaci zwykłej kurtki za 1 tys. zł, bo taką cenę dyktuje przewoźnik. Kierowcy ironizują, że za takie pieniądze powinni jeździć w stylowych ciuchach z markowego butiku w galerii handlowej.

Przytoczony artykuł pochodzi z serwisu infor.pl.  Przeczytaj go klikając tutaj